Estonia_ suprising

IMG_4407Estonia jest krajem, który podobno zaskakuje wielu odwiedzających. Mnie również zaskoczyła. Po czterech dniach spędzonych w Tallinie i okolicy wiem już, że: a) jest tam drożej niż w Polsce, b) jest tam czysto, c) wcale nie jest tak nowocześnie, d) może warto tam pojechać, gdy jest trochę cieplej.

Wyjeżdżając z Estonii spędziłem dłuższy czas na lotnisku. Małe i zgrabne hale mają kilka ciekawych rozwiązań organizacyjnych. I wcale ceny posiłków i gorących napoi nie są tak wysokie (np. w porównaniu z tym, ile kosztuje kawa, czy lunch w jednej z restauracji na Lotnisku Chopina w Warszawie).

Zacznę od ciekawego pomysłu na wymianę kontaktów między ludźmi. Bardzo spodobała mi się idea punktu wymiany wizytówek. Na dużej tablicy, obok toalety można zostawić swoją wizytówkę lub pozyskać czyjąś:IMG_4406

Należy podkreślić oczywiście dumę Estończyków – Skype’a. W hali odlotów zamontowano kapsułę, w której można wykonać skypowe połączenie za darmo. Trzeba się jedynie zalogować:IMG_4403

Skończę na rozwiązaniu, którego nie rozgryzłem, a mianowicie e-paszporty. Nie zaobserwowałem jak to działa. Tuż przy punkcie przekraczania granicy Shengen ustawione są urządzenia, w których skanuje się paszport, swoje linie papilarne na kciukach oraz oczy i można wtedy przejść przez bramkę (oczywiście, jeśli nie mamy zakazu opuszczania kraju). Bez bezpośredniego udziału strażnika granicznego dokonujemy biometrycznej autokontroli. Do przetestowania następnym razem…

Zapraszam na spacer

Obrazek

Chciałbym Was zaprosić na spacer po Starówce w Tallinie. Zarezerwujcie sobie przynajmniej 2 godziny. Najpierw przejdziemy się krętymi, kamiennymi uliczkami górnego miasta. Następnie obejrzymy panoramę miasta z co najmniej dwóch punktów widokowych. Poczujemy zapach bałtyckiej bryzy. Przyjdzie też czas na mała czarną przyjemność. Napijemy się włoskiej kawy w Osteria del Gallo Nero. Po krótkim odpoczynku będziemy schodzić w kierunku dolnej części Starówki. Tu, oprócz podziwiania kamiennych domów z XII i XIII wieku, głównego placu i urokliwych zaułków, zrobimy mały shopping w sklepach pamiątkami. A potem może coś słodkiego w sklepiku Kalev, takim estońskim Wedlu.

Dzisiaj zróbmy sobie ten spacer wirtualnie, poprzez moją galerię zdjęć. A w przyszłości umówmy się tam na miejscu, ok?

Klify i Bałtyk

DSC_0508Pewnej marcowej niedzieli spełniło się moje marzenie. Od dawna chciałem zobaczyć nadmorskie klify i końcu pojawiła się okazja, by je podziwiać. Zdarzyło się to prawie przez przypadek w miejscowości położnej ok. 50 kilometrów od Tallina.

Gdyby nie szybki research w przewodnikach po Estonii, gdzie bardzo lakonicznie wspominano o tym miejscu, pewnie nigdy tam bym nie trafił. Należy wspomnieć, że na temat Estonii nie ma za dużo informacji w języku polskim. Oficjalny serwis turystyczny visitestonia.com posiada wprawdzie polską wersję językową, ale o Paldiski – miejscowości, o której teraz napiszę, nie dowiemy się za dużo.

W anglojęzycznej wersji witryny o Estonii pojawia się informacja, że Paldiski to miasto, które było bazą rosyjskiej marynarki wojennej i Rosjanie właśnie przemianowali nazwę miejscowości już w XVIII wieku  na  Балтийский Порт. Dopiero w 1933 roku miejscowość otrzymała nową nazwę – Paldiski. Od 1962 roku zaś to nadmorskie miasto miało okres swojej świetności, gdyż… było największym centrum szkoleniowym ze statkami podwodnymi oraz 2 lądowymi reaktorami jądrowymi! Wówczas Paldiski zamknięto i otoczono drutem kolczastym. Tak przedstawia się historia aż do 1994 roku, kiedy to rosyjskie wojska wycofały się z tych terenów.

Reaktorów nie namierzyłem… za to udało mi się odbyć długi spacer linią brzegową Bałtyku w kierunku latarni morskiej. A było to tak:

Kiedy znaleźliśmy się już w Paldiski, po godzinnej podroży super nowoczesnym pociągiem (bilet z Tallina za 2,5 euro w jedną stronę kupiony u konduktora), na stacji docelowej poznaliśmy Ludmiłę. Kobieta przyjechała tym samym środkiem lokomocji, by odwiedzić koleżankę. Ludmiła zatelefonowała do przyjaciółki, a potem poinformowała, że należy iść główną ulicą do końca, za szkoła muzyczną skręcić w lewo i tam znajdziemy drogę na klify. Miała rację, było proste! Po kilkunastu minutach opuściliśmy Paldiski i znaleźliśmy się nad morzem, pośród klifowego krajobrazu.

Ścieżkę oznaczono symbolem biało-niebieskiego szlaku turystycznego, jest ona dość dobrze „wydeptana”. Trasa w kierunku latarni, mimo wczesno-wiosennego anturażu była malownicza. Mimo, że przeszkadzał silny wiatr, było tam naprawdę pięknie. Po drodze stworzono możliwość zejścia dość stromymi schodami po klifie na dół, na brzeg morza. W tym miejscu właśnie zachwycaliśmy się cudami natury – lodem i łabędziami i majestatycznymi ścianami klifowymi podziwianymi tym razem od dołu:

DSC_0498

Nasz spacer trwał w sumie około 1,5 godziny. Gdy dotarliśmy do latarni morskiej, spotkaliśmy turystów. Przy latarni znajduje się moim zdaniem najładniejszy punkt widokowy w okolicy. O tyle bardziej dostępny, że można dojechać do niego autem. Na całe szczęście trzy miłe Estonki, które właśnie przyjechały obejrzeć klify, podrzuciły nas z powrotem samochodem do centrum Paldiski. Byliśmy już tak przemarznięci od wiatru, że powrót mógłby okazać się nieprzyjemny i całe pozytywne emocje związane z wycieczką mogłoby być zapomniane.

W mieście szukaliśmy restauracji. Okazało się, ze reklamowana przy latarni rosyjska tawerna jest zamknięta, byliśmy więc skazani na lokalną pizzerię. Mimo że lokal harmonizował z blokowiskowym otoczeniem, zjedliśmy dosyć smacznie, było tam też trochę taniej niż w Tallinie.

Z informacji praktycznych: na pewno nie będziemy rozczarowani możliwościami shoppingowymi w Paldiski. Obok siebie, przy głównej ulicy jest wielki sklep spożywczy i dom handlowy ze wszystkim czego potrzeba do codziennego szczęśliwego życia Paldiskijczykom (taki Super-Sam na Grochowie!).

Jednak ja polecam Paldiski nie na pobyt rekreacyjny, czy nie po to, by wynająć tam kwaterę i spacerować codziennie podczas urlopu. Polecam na 80 minutową wycieczkę klifową. Na jeden popołudniowy spacer wybrzeżem i podążanie dalej… poza zasięg opuszczonej latarni morskiej.

Zdjęcia z niedzielnej wyprawy można zobaczyć tutaj.

Carmen – prawdziwa historia

Nie ma to jak miło zakończyć aktywny dzień oglądając inscenizację Carmen w Estońskiej Operze Narodowej!

Obrazek

Udało się nam zdobyć bilety. Co prawda, w dniu przedstawienia zostały tylko miejsca w ostatnim rzędzie na drugim balkonie. Ale co tam- trzeba było iść i zobaczyć.

Budynek Opery jest bardzo ładny. Stylowe jasne i granatowe wnętrza, gustowne żyrandole, kameralne sale, przyjemne bufety. Odległe miejsca na widowni okazały się dosyć przyzwoite. Sala główna wydaje się mała i tak zbudowana, że drugi balkon nie jest aż tak bardzo wysoko. Doskonała akustyka, ciekawa, multimedialna inscenizacja i ponad 3 godziny wartkiej akcji okazały się prawdziwą ucztą! Artyści śpiewali w języku francuskim, a na telebimie pojawiały się estońskie i angielskie napisy.

To był bardzo przyjemny wieczór. Czas spędzony pośród bardzo elegancko ubranych ludzi, w przyjemnej atmosferze klasycznych dźwięków. Myślę, że mieszkańcy Tallina są dumni ze swojej opery! I rzeczywiście mają ku temu powody.

Nagranie z tej inscenizacji można zobaczyć poniżej. A moje zdjęcia robione telefonem, tutaj .

Kiedy Kolumb odkrywał Amerykę, tutaj właśnie gotowano obiad

Byłem na prawdę zaskoczony, że w muzeum miejskim w Tallinie jest tak dużo eksponatów i wbrew moim oczekiwaniom okazało się to interesujące miejsce. Dowiedziałem się tu m. in, że Tallin był silnym ośrodkiem gospodarczym już w dziesiątym wieku. Czynnikiem decydującym o tym było położenie nad Bałtykiem. Miasto było też atrakcyjnym kąskiem dla cara Piotra I, który w 1710 roku zajął Estonię. Wtedy została zmieniona nazwa miasta na Rewel. Rewel pozostał w rękach Rosji aż do 1918 r., gdy po ogłoszeniu niepodległości Republiki Estońskiej stolica oficjalnie zyskała dawną nazwę. Mimo licznych historycznych perturbacji w 2006 r. w jednym z międzynarodowych  zestawień Estonia znalazła się w czołówce listy krajów, w których „panuje największa wolność”. Od 2013 r. dla mieszkańcy Tallina nie ponoszą opłat za przejazd komunikacją miejską.

To tylko niektóre fakty prezentowane w Muzeum Miasta, które mieści się w centrum Starówki, w średniowiecznym  budynku z XIV wieku. Przy wejściu zobaczyłem typową kuchnię z tamtego okresu z oryginalnym, wielkim kominem. Jak powiedziała mi Pani w kasie biletowej: kiedy Kolumb odkrywał Amerykę właśnie tu gotowano obiad…

DSC_0262

Urzekła mnie kolorowa makieta miasta. Lubię takie sposoby na prezentowanie zabudowy. Makieta posiada system punktów świetlnych. Naciskając jeden z przycisków w legendzie, który odpowiada jednej z ważniejszych w mieście budowli, możemy zobaczyć, gdzie dokładnie się ona znajduje, bo wtedy rozbłyska przy niej dioda.

DSC_0264

Sale muzeum są niewielkie, ale za to „napakowane” eksponatami. Piękne żaglowce witają nas na pierwszym piętrze (dla Estończyków jest to piętro drugie!). Zaraz obok stoi makieta z przekrojem przez typowy średniowieczny dom. Nieco wyżej, na kolejnym piętrze, obok ekspozycji historyczno-politycznych przygotowano wystawę marketingu spożywczego (Polowanie na konsumenta) z lat 20 i 30 ubiegłego stulecia. Piękne i zabawne są te reklamy.

Dobrze że zobaczyłem to muzeum. Bogata historia tego miasta, od kupieckiej, przez carską aż po rewolucyjną przeszłość (Tallin był jednym z ważniejszych ośrodków śpiewającej rewolucji w latach  1987-1991) uświadomiła mi, że mimo swojej kameralnej i spokojnej teraźniejszości – to miasto jest niezwykłe! Zestaw zdjęć pozwoli nam przez chwilę poczuć się jednym z odwiedzających to miasto i to muzeum.