Pewnej marcowej niedzieli spełniło się moje marzenie. Od dawna chciałem zobaczyć nadmorskie klify i końcu pojawiła się okazja, by je podziwiać. Zdarzyło się to prawie przez przypadek w miejscowości położnej ok. 50 kilometrów od Tallina.
Gdyby nie szybki research w przewodnikach po Estonii, gdzie bardzo lakonicznie wspominano o tym miejscu, pewnie nigdy tam bym nie trafił. Należy wspomnieć, że na temat Estonii nie ma za dużo informacji w języku polskim. Oficjalny serwis turystyczny visitestonia.com posiada wprawdzie polską wersję językową, ale o Paldiski – miejscowości, o której teraz napiszę, nie dowiemy się za dużo.
W anglojęzycznej wersji witryny o Estonii pojawia się informacja, że Paldiski to miasto, które było bazą rosyjskiej marynarki wojennej i Rosjanie właśnie przemianowali nazwę miejscowości już w XVIII wieku na Балтийский Порт. Dopiero w 1933 roku miejscowość otrzymała nową nazwę – Paldiski. Od 1962 roku zaś to nadmorskie miasto miało okres swojej świetności, gdyż… było największym centrum szkoleniowym ze statkami podwodnymi oraz 2 lądowymi reaktorami jądrowymi! Wówczas Paldiski zamknięto i otoczono drutem kolczastym. Tak przedstawia się historia aż do 1994 roku, kiedy to rosyjskie wojska wycofały się z tych terenów.
Reaktorów nie namierzyłem… za to udało mi się odbyć długi spacer linią brzegową Bałtyku w kierunku latarni morskiej. A było to tak:
Kiedy znaleźliśmy się już w Paldiski, po godzinnej podroży super nowoczesnym pociągiem (bilet z Tallina za 2,5 euro w jedną stronę kupiony u konduktora), na stacji docelowej poznaliśmy Ludmiłę. Kobieta przyjechała tym samym środkiem lokomocji, by odwiedzić koleżankę. Ludmiła zatelefonowała do przyjaciółki, a potem poinformowała, że należy iść główną ulicą do końca, za szkoła muzyczną skręcić w lewo i tam znajdziemy drogę na klify. Miała rację, było proste! Po kilkunastu minutach opuściliśmy Paldiski i znaleźliśmy się nad morzem, pośród klifowego krajobrazu.
Ścieżkę oznaczono symbolem biało-niebieskiego szlaku turystycznego, jest ona dość dobrze „wydeptana”. Trasa w kierunku latarni, mimo wczesno-wiosennego anturażu była malownicza. Mimo, że przeszkadzał silny wiatr, było tam naprawdę pięknie. Po drodze stworzono możliwość zejścia dość stromymi schodami po klifie na dół, na brzeg morza. W tym miejscu właśnie zachwycaliśmy się cudami natury – lodem i łabędziami i majestatycznymi ścianami klifowymi podziwianymi tym razem od dołu:
Nasz spacer trwał w sumie około 1,5 godziny. Gdy dotarliśmy do latarni morskiej, spotkaliśmy turystów. Przy latarni znajduje się moim zdaniem najładniejszy punkt widokowy w okolicy. O tyle bardziej dostępny, że można dojechać do niego autem. Na całe szczęście trzy miłe Estonki, które właśnie przyjechały obejrzeć klify, podrzuciły nas z powrotem samochodem do centrum Paldiski. Byliśmy już tak przemarznięci od wiatru, że powrót mógłby okazać się nieprzyjemny i całe pozytywne emocje związane z wycieczką mogłoby być zapomniane.
W mieście szukaliśmy restauracji. Okazało się, ze reklamowana przy latarni rosyjska tawerna jest zamknięta, byliśmy więc skazani na lokalną pizzerię. Mimo że lokal harmonizował z blokowiskowym otoczeniem, zjedliśmy dosyć smacznie, było tam też trochę taniej niż w Tallinie.
Z informacji praktycznych: na pewno nie będziemy rozczarowani możliwościami shoppingowymi w Paldiski. Obok siebie, przy głównej ulicy jest wielki sklep spożywczy i dom handlowy ze wszystkim czego potrzeba do codziennego szczęśliwego życia Paldiskijczykom (taki Super-Sam na Grochowie!).
Jednak ja polecam Paldiski nie na pobyt rekreacyjny, czy nie po to, by wynająć tam kwaterę i spacerować codziennie podczas urlopu. Polecam na 80 minutową wycieczkę klifową. Na jeden popołudniowy spacer wybrzeżem i podążanie dalej… poza zasięg opuszczonej latarni morskiej.
Zdjęcia z niedzielnej wyprawy można zobaczyć tutaj.