Czy on tu mieszkał?

DSC_0317

Ogarnęło mnie lenistwo, albo jak niektórzy to nazywają –  syndrom trzeciego dnia w podróży. Zapisałem się na zorganizowaną wycieczkę po zamkach. Plan był jasny- rano wyjechać, zobaczyć co trzeba, zrobić kilka fotek i wrócić zadowolonym.

Dziewczyna, która była naszym kierowcą a zarazem przewodnikiem zrobiła na mnie duże wrażenie. Okazało się, że nie tylko zna kilka języków i pływała kilka lat na statkach wycieczkowych, które wożą turystów od portu do portu w badanie Morza Śródziemnego, zapewniając im luksusy na pokładzie. Była przed wszystkim bardzo miła i naturalna, a zarazem zaciekawiona każdym uczestnikiem. Oprócz mnie na wycieczce pojawił się student z Kolumbii, młoda Chinka i dziewczyna z Singapuru, która na stałe  mieszka w Dubaju. Nasza wspólna podróż przekształciła się w fascynującą wymianę ciekawostek międzykulturowych, rozmowę o językach i o odbiorze miejscowej rzeczywistości. Chinka nie mogła się nadziwić jak w Europie jest fantastycznie (pierwszy raz opuścił swój kraj i poczuła wolność), Kolumbijczyk skrzętnie dokumentował każdy etap naszej wyprawy (używając naprzemiennie lustrzanki, ajfonu i kamery, po to by później wrzucać owoce swojej pracy na bloga) a druga Azjatka snuła opowieści kulinarne (jak później się okazało ta filigranowa dziewczyna zjadała  trzydaniowy lancz i deser).

Zaczęliśmy od najsłynniejszego zamku w Branie, niedaleko Braszowa, w którym według legend i niektórych pisarzy mieszkał hrabia Drakula. Miejsce ciekawe i niestety zatłoczone. Zrobiłem kilka fotek, tak aby utrwalić kilka ładnych widoczków.

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

Często w takiej sytuacji, gdy jestem w tzw. atrakcji turystycznej, zastanawiam się, jak daleko można posunąć się w komercjalizacji danego miejsca, czego konsekwencją jest zatarcie się atmosfery i charakteru danego zabytku. Niestety, zwiedzanie w tłumie, a w zasadzie przechodzenie w labiryncie korytarzy w tempie dyktowanym przez ludzi przede mną i za mną – jest bardzo męczące i ograniczające. Ale wyjścia nie ma. Nie jestem przecież prezydentem, czy parą królewską, dla których organizuje się kameralne, indywidualne zwiedzanie. Póki co, trzeba się cieszyć z tego, co jest możliwe i planować start w wyborach prezydenckich…

Odpocząłem od tłumów chowając się w pobliskim skansenie pośród starych, rumuńskich chat. Wypiłem kawę z ukrytej kawiarence w bocznej uliczce i ruszyliśmy dalej. Potem była twierdza obronna i kolejny zamek. Ale to już opowieść na następny raz.

DSC_0314

Pod domem hrabiego

Miasteczka rumuńskie wyglądają jak ze starego filmu. Można od razu wejść na plan i kręcić dokument albo romans o hrabinie, która szukała przygód, podczas gdy jej mąż udawał się na polowania. Kiedy przemieszczałem się między jednym a drugim miastem, nie mogłem oderwać oczu od krajobrazów, pól słonecznikowych i skupisk domów z piękną dachówką. Do tego wspaniała soczysta zieleń, prawie wylewająca się na ulice, czy wkradająca się przez okna pociągu i ciekawe rozmowy ze współpasażerami. Tak to mogę podróżować nawet 20 godzin ciągiem! Bo nie destynacja jest najważniejsza ale samo doświadczenia bycia w podróży.

DSC_0250

Kiedy docierałem do centrum ogarniał mnie błogi spokój. Bez trudu znajdowałem autorską kawiarnię albo restauracyjkę (zawsze było to dla mnie zaskoczenia- bo sieciówek praktycznie nie ma w Transylwanii), siadałem na zewnątrz i czułem się jak bohater filmu „Wakacje i przyjemności”. Wspomnę tylko o kawiarni literackiej Bułhakow, barze Toulouse – Lautreca, czy lokalnej restauracji Transylwania, w której jedzenie smakowało jak w domu. Nie mogę też pominąć zwykłych kawiarni z pyszną kawą austriacką Julius Meinl.

Podróżowanie po Transylwanii jest łatwe i wygodne. Pociągi jeżdżą bardzo wolno. Nawet nie jestem w stanie opisać tego fenomenu i nie znam odpowiedzi dlaczego tak się dzieje. A są droższe niż w Polsce. Busy są przepełnione, ale jeżdżą często i zawsze można przekonać kierowcę, żeby zabrał na doczepkę, bez rezerwacji. Turyści z plecakami, śpiworami i butami trekkingowymi przeważają nad tymi z eleganckimi walizeczkami na czterech kółkach. Widziałem zdecydowanie więcej miejscowych turystów niż zagranicznych. Tylko w jednym miejscu – miasteczku, które 10 lat temu było Europejską Stolicą Kultury (Sibiu) – powiało zachodem i turystycznym klimatem. W pozostałych miejscach panuje lokalna, nieskażona aż tak bardzo kapitalizmem atmosfera. Nie ma smogu, nie ma „naganiaczy” do klubów. Nie ma policji na ulicach.

DSC_0267

Moim drugim przystankiem była Sighishoara, małe miasteczko z wielką historią. Sighişoara (węg. Segesvár, niem. Schäßburg, pol. Segieszów) to warty zobaczenia punkt na mapie transylwańskiej z przepiękną starówką – twierdzą. To tu znajduje się słynny dom Draculi. Tą oraz wszystkie inne atrakcje można zobaczyć w 2 – 3 godziny, ale warto zostać tu na noc. Wieczorem, kiedy ruch turystyczny zamiera, kramy zwijają się i samochody opuszczają centrum, można spacerować w labiryncie uliczek i poczuć ducha dawnych czasów. Podobało mi się również w zwykłej części miasta, tam na dole, u podnóża góry na której znajduje się cytadela. Tam były bary dla miejscowych, super fajna piekarnia i toczyło się podwórkowe życie zmęczonych upałami mieszkańców.

Po dużej metropolii przystanek w małym miasteczku okazał się fajnym wyciszeniem. Nie chciało mi się biegać tu i tam i robić zdjęcia wszystkim ciekawym kamieniczkom. Dlatego tutaj zamieściłem kilkanaście kilka zdjęć- na tzw. zachętę. Wszystkim, którzy nabiorą apetytu na przyjazd do Sighishoary, chętnie udostępnię kontakt do pensjonatu w którym nocowałem. Miejsce niezwykłe – dom z końca XVII wieku, położony tuż przy jednej z baszt wojennych przy murach obronnych, ze wspaniałym gospodarzem, serwującym w niezwykły sposób śniadania. Szczegóły na tzw. priv.

 

 

 

Tajemniczy ogród w krainie Drakuli

DSC_0166

Kiedy całe miasto śpi, spacer uliczkami w centrum wydaje się najlepszym rozwiązaniem. Brak ludzi, samochodów i to wrażenie, że całe miasto jest dla człowieka. Niestety jest jeden minus: w niedzielny poranek wszystkie kawiarnie śpią tak jak mieszkańcy Cluj i znalezienie miejsca z dostępem do cappuccino graniczy z cudem. Na szczęście po drodze do ogrodu botanicznego był niewielki urokliwy hotel z tarasem, gdzie pani kelnerka zgodziła się dla mnie przygotować kawkę.

Po doładowaniu kofeinowym wręcz pobiegłem w kierunku ogrodu botanicznego. Przed ósmą campus uniwersytecki pogrążony był w letargu. Tuż za nim wyłoniła się piękna brama wejściowa do uniwersyteckiego parku, a za chwilę z wdzięcznym uśmiechem przywitała mnie młoda dziewczyna w kasie. Nie jest pan pierwszy, spotka Pan sympatyczną parę w środku! O, to miło- odrzekłem. Nie tylko ja mam słabość do przyrody o tak wczesnej porze – dodałem. Dostałem bilet i od razu znalazłem się w części z dywanami kwiatowymi.

Sympatycznej pary jednak nie spotkałem. Ogród jest duży i zaskakuje różnorodnością flory. Zatrzymałem się na dłużej w ogrodzie japońskim. Potem udałem się do palmiarni. Tam niestety było zamknięte, ale pan, który właśnie zaczynał pracę powiedział, że mogę wejść. „Tylko proszę uważać, żeby pan nie zmókł. Będę podlewał rośliny, teraz jest właśnie ich pora nawadniania”. Znów zrobiło mi się miło i z zachwytem eksplorowałem wnętrza wypełnione palmami i egzotycznymi roślinami pochodzącymi z dżungli. Czułem się jak w Amazonce podczas pory deszczowej. Odgłos wody połączony ze śpiewem ptaków tu i ówdzie przelatujących nade mną spowodował, że znów poczułem się niesamowicie.

DSC_0144

Zbliżała się dziewiąta, słońce było już w górze, w szklarni zaczynało robić się parno. Poszedłem w kierunku części, która wyglądała jak stary, nobliwy las. Tam znajdowała się wieża widokowa, która niestety nie była aż tak wysoka, by móc ogarnąć cała perspektywę ogrodu. Ale zapachy unoszące się z otaczających mnie drzew iglastych zrekompensowały rozczarowanie możliwościami punktu widokowego.

Na koniec przyglądałem się misternie skomponowanym rabatom z roślinami uprawnymi i usiadłem na chwilę w ogrodzie rzymskim, pośród kamiennym posągów. Rozejrzałem się dookoła i zorientowałem się, że nie jestem sam. Ogród zaroił się od turystów. Pora zmykać, pomyślałem.

Dla bardziej ciekawskich polecam stronę ogrodu. A wszystkich zapraszam do obejrzenia moich zdjęć. Lubię fotografować rośliny.

DSC_0134

 

 

Wakacje w Transylwanii

Nie przypuszczałem, że ten lot będzie trwał tak krótko i że na miejscu będzie aż tak gorąco. Razem z grupą wesołych fanów Depeche Mode wylądowałem na lotnisku w Cluj Napoca w lipcowe, sobotnie popołudnie. Zaczęła się moja wakacyjna przygoda w krainie hrabiego Draculi.

Gdy tylko zdążyłem opuścić teren lotniska, jakaś pani podarowała mi bilet na autobus (chyba rzeczywiście wyglądałem na zdezorientowanego, bo po prostu z uśmiechem kupiła mi bilet i powiedziała: welcome to Romania). Po kilkunastu minutach komfortowej jazdy znalazłem się w centrum miasta.

Pierwsze wrażenia- świat się zatrzymał w epoce Ceaușescu. Betonowe, wielkie, brzydkie, szare domy i pawilony handlowe przy wielkiej ulicy oraz ludzie z reklamówkami. Ale tuż za zakrętem, przy wąskich, brukowanych alejkach wyłoniły się dużo starsze, secesyjne kamienice i urokliwe domy pokryte dachówkami.

Miasteczko bardzo wyciszone. Mimo soboty, pięknej pogody i oczekiwanego koncertu (plakaty i bilbordy z wizerunkami Depechów były wszędzie) spokojna atmosfera jak na starówce w Lublinie w środku dnia w tygodniu. Gdzieniegdzie tylko dobiegały radosne piski dzieci bawiących się w miejskich fontannach.

DSC_0178

Cluj – Napoka, drugie co do wielkości miasto w Rumunii, centrum uniwersyteckie, centrum kulturalne i biznesowe pozostawało w letargu letniego upału. W drodze do mojego hostelu, poprzez labirynt uliczek, rozglądałem się z dziecięca ciekawością dookoła i pomyślałem: tu będą czuł się dobrze, tu jest inaczej niż w typowym zachodnim miasteczku. Ahoj przygodo!

DSC_0214

Dawno nie podróżowałem samodzielnie na wakacjach. A przecież to uwielbiam i w zasadzie bardzo tego od czasu do czasu potrzebuję. Nic nie robi tak dobrze człowiekowi, jak udać się w nieznane i podróżować z własnymi myślami. Tak również miało być tym razem, ale w sumie wyszło trochę inaczej. Podróż po Transylwanii okazała się fantastycznym spotkaniem nie tylko z przyrodą, kulturą, czy magicznymi miejscami ale również nadzwyczajnym spotkaniem fantastycznych ludzi. Na początek kilka zdjęć z Cluj, więcej opowieści wkrótce. Galeria jest tutaj .

DSC_0229 (2)