Ogarnęło mnie lenistwo, albo jak niektórzy to nazywają – syndrom trzeciego dnia w podróży. Zapisałem się na zorganizowaną wycieczkę po zamkach. Plan był jasny- rano wyjechać, zobaczyć co trzeba, zrobić kilka fotek i wrócić zadowolonym.
Dziewczyna, która była naszym kierowcą a zarazem przewodnikiem zrobiła na mnie duże wrażenie. Okazało się, że nie tylko zna kilka języków i pływała kilka lat na statkach wycieczkowych, które wożą turystów od portu do portu w badanie Morza Śródziemnego, zapewniając im luksusy na pokładzie. Była przed wszystkim bardzo miła i naturalna, a zarazem zaciekawiona każdym uczestnikiem. Oprócz mnie na wycieczce pojawił się student z Kolumbii, młoda Chinka i dziewczyna z Singapuru, która na stałe mieszka w Dubaju. Nasza wspólna podróż przekształciła się w fascynującą wymianę ciekawostek międzykulturowych, rozmowę o językach i o odbiorze miejscowej rzeczywistości. Chinka nie mogła się nadziwić jak w Europie jest fantastycznie (pierwszy raz opuścił swój kraj i poczuła wolność), Kolumbijczyk skrzętnie dokumentował każdy etap naszej wyprawy (używając naprzemiennie lustrzanki, ajfonu i kamery, po to by później wrzucać owoce swojej pracy na bloga) a druga Azjatka snuła opowieści kulinarne (jak później się okazało ta filigranowa dziewczyna zjadała trzydaniowy lancz i deser).
Zaczęliśmy od najsłynniejszego zamku w Branie, niedaleko Braszowa, w którym według legend i niektórych pisarzy mieszkał hrabia Drakula. Miejsce ciekawe i niestety zatłoczone. Zrobiłem kilka fotek, tak aby utrwalić kilka ładnych widoczków.
Często w takiej sytuacji, gdy jestem w tzw. atrakcji turystycznej, zastanawiam się, jak daleko można posunąć się w komercjalizacji danego miejsca, czego konsekwencją jest zatarcie się atmosfery i charakteru danego zabytku. Niestety, zwiedzanie w tłumie, a w zasadzie przechodzenie w labiryncie korytarzy w tempie dyktowanym przez ludzi przede mną i za mną – jest bardzo męczące i ograniczające. Ale wyjścia nie ma. Nie jestem przecież prezydentem, czy parą królewską, dla których organizuje się kameralne, indywidualne zwiedzanie. Póki co, trzeba się cieszyć z tego, co jest możliwe i planować start w wyborach prezydenckich…
Odpocząłem od tłumów chowając się w pobliskim skansenie pośród starych, rumuńskich chat. Wypiłem kawę z ukrytej kawiarence w bocznej uliczce i ruszyliśmy dalej. Potem była twierdza obronna i kolejny zamek. Ale to już opowieść na następny raz.